sowie

Muzyka, imprezy oraz wydarzenia muzyczne w Wałbrzychu i okolicach

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2009-01-19 13:15

Ostatni komentarz: Witam- chciałem sprostować, stan surowy nie zagrał w Wałbrzychu, powód- choroba Daniela (bas). Zatem informacja jest nieprawdziwa. Pozdrawiam
dodany: 2009.01.24 12:45:37
przez: Kogut stan surowy
czytaj więcej
Verdi
2010-08-30 15:46

Miał dwadzieścia siedem lat, kiedy postanowił porzucić muzykę na zawsze. Gdyby to zrobił, świat nigdy nie zobaczyłby Aidy, Nabucca, La Traviaty, Trubadura, Rigoletta, Otella - sam pewnie by nie wiedział, jak bardzo jest ubogi.


Urodził się w październiku 1813 roku, jako obywatel francuski, granica przesunęła się niedługo później. Nigdy nie zapomniał, że pochodzi z prostego ludu, a jego ojciec, Carlo, posiadał mały sklep z towarami kolonialnymi i gospodę w Le Roncole, wiosce koło Parmy. Często podkreślał, że jest urodzonym wiejskim prostakiem – była to część jego osobistej legendy (zwłaszcza, kiedy ktoś chciał go wciągnąć w spór lub żądał trudnej do udzielenia rady).
Giuseppe miał jednak więcej szczęścia niż Janko Muzykant – mając siedem lat, znalazł na strychu stary szpinet (prototyp klawesynu), a ojciec, widząc jego zainteresowania, zaczął posyłać go do wiejskiego organisty na lekcje czytania, pisania i gry na organach. Życie potrafiło jednak być brutalne – ponoć kiedy Giuseppe, pełniąc obowiązki ministranta podczas mszy, zasłuchał się w muzykę organową, obudził go nagle brutalny kopniak proboszcza. Mimo to w wieku dziesięciu lat w tym samym kościele grywał już na wszystkich nabożeństwach, a kiedy ojciec oddał go na naukę do zaprzyjaźnionego kupca w pobliskim miasteczku Busseto, mały wracał do rodzinnej wsi na każdą niedzielę, żeby sobie pograć. Chcąc oszczędzić nowe buty, wędrował boso dziesięć kilometrów w obie strony. Miłość do sztuki wymaga poświęceń.
Do ludowej muzyki Giuseppe chętnie nawiązywał później, już jako słynny kompozytor. Dalsza droga okazała się także ciernista, ponieważ konserwatorium w Mediolanie bez podania przyczyn odrzuciło jego prośbę o przyjęcie w szeregi uczniów – prawdopodobnie dlatego, że był słabym pianistą i miał więcej lat niż przeciętny kandydat. Takie rzeczy się pamięta. Po wielu latach władze konserwatorium poprosiły o zgodę na nadanie szkole jego imienia. „Nie chcieliście mnie młodego, starego mieć mnie także nie będziecie” – odpowiedział sławny już wtedy kompozytor.

Historia serca

Zaczęła się pięknie, nic nie zapowiadało tragedii. Kiedy czytamy biografie sławnych ludzi, w oczy rzuca się to, że rodziny ich wybranek pogardzają nimi jako nic nieznaczącymi artystami i często odmawiają im zgody na związek – wystarczy wspomnieć historię Adama Mickiewicza i jego drugiej miłości, Henrietty Ewy Ankwiczówny. Verdiemu przypadł w udziale zupełnie inny los – ojciec jego wybranki, Margherity, bogaty kupiec i mecenas sztuki Antonio Barezzi, uwielbiał jego twórczość i chciał go mieć za zięcia. Ślub miał miejsce 4 maja 1836 roku, wkrótce urodzili się Icilio i Virginia. Niestety, dziewczynka zmarła w 1838, chłopiec rok później, a w 1840 ukochana żona kompozytora. W życiu Giuseppe Verdiego zapadła noc. To właśnie wtedy chciał porzucić muzykę, później poświęcił się pracy i komponował – w następnym dziesięcioleciu powstało czternaście oper. O tamtych czasach mawiał „lata galernika”. One przyniosły mu wielką sławę. Wkrótce pojawiła się druga wielka miłość kompozytora – śpiewaczka Giuseppina Strebboni, żyjąca w burzliwym związku z pewnym tenorem, matka jego dziecka, spodziewająca się następnego. W 1847 rozpoczęli wspólne życie mimo jawnej pogardy ze strony otoczenia, zwłaszcza ojca zmarłej małżonki Verdiego. Razem spędzili następne pół wieku, po 12 latach konkubinatu zawarli cichy ślub. Ponieważ nigdy nie mieli własnych dzieci, adoptowali sierotę o imieniu Filomena. Pod koniec życia coś mogło łączyć Verdiego z sopranistką Teresą Stolz, która porzuciła, może z jego powodu, jego przyjaciela Angelo Mariniego. Faktem jest, że towarzyszyła mu w ostatnich latach, już po śmierci Giuseppiny.

Patriota

Polakom bliska jest idea artysty, który jest piewcą wolności. Choć utworzono wokół Verdiego-obrońcy niepodległości Włoch wiele legend, faktem jest, że pisał w liście do jednego z librecistów: "...wybiła godzina wyzwolenia... Pan mi mówi o muzyce! Co Pan myśli? Wyobraża Pan sobie, że chciałbym się teraz zajmować nutami, dźwiękami? Jest tylko jeden i winien być jeden rodzaj muzyki, który Włochom miło brzmi w uszach: muzyka karabinów i armat!" (http://www.cedur.pl/verdi.php?id=1). I Słowacki by się pewnie pod tym podpisał, i Mickiewicz. Kompozytorowi przytrafiło się nawet to, że stał się hasłem niepodległościowym, i to w jak najbardziej dosłownym sensie. Jego nazwisko trafiało na mury w wersji VIVA V.E.R.D.I. – czyli Viva V(ittoro) E(manuelo) R(e) D'I(talia) – „Niech żyje Wiktor Emanuel, król (niepodległych) Włoch!”
Pierwsza z wybitnych oper kompozytora, „Nabucco” – to po jej wysłuchaniu wielki włoski kompozytor Gaetano Dionizetti miał powiedzieć: „A jednak geniusz!” – zawierała słynną arię żydowskich niewolników uprowadzonych z dala od ojczyzny, Va pensiero, sull'ai dorate, a podbita Jerozolima stanowiła czytelną alegorię Włoch podporządkowanych Austrii. Po odzyskaniu niepodległości Verdi chciał dać wyraz swemu patriotyzmowi zostając w 1861 roku posłem do parlamentu. Szybko się jednak rozczarował i nazywał siebie „nieistniejącym posłem”, ponieważ prawie nie brał udziału w obradach.

Verdi w migawkach

Mimo spektakularnych sukcesów i niesłabnącej sławy umiał myśleć realistycznie, a współczucie nie było mu obce. Ufundował w Mediolanie – którego był honorowym obywatelem – dom starców dla muzyków. Podobno nie było w nim nigdy pustego pokoju. Zbliżając się do kresu swoich dni Verdi uznał ów dom za dzieło swojego życia.
Wybraniec Muz stał jednak twardo na ziemi – za „Aidę” zażądał rekordowej sumy 150 000 franków. Nikt wcześniej nie odważył się prosić o taką kwotę. A życie zawodowego muzyka rozpoczynał od skromnej kwoty 657 lirów.
Car Aleksander II, którego trudno posądzać o umniejszanie własnej wartości, miał mu kiedyś powiedzieć: „Mój Verdi, jesteś potężniejszy ode mnie!” Byli też i tacy, którzy potrafili błyskawicznie wykorzystać jego sławę. Anegdota głosi, że kiedyś, przechodząc ulicą, usłyszał kataryniarza, który wygrywał fragment „Rigoletta” w zbyt szybkim tempie. Podszedł zatem i powiedział mu, aby wolniej kręcił korbką. Na drugi dzień, przechodząc nieopodal, ujrzał na katarynce kartkę z napisem: „Uczeń mistrza Verdiego”.
Geniusze przyciągają się nawzajem, dwa ostatnie arcydzieła mistrza, „Otello” i „Falstaff” były zainspirowane dziełami Williama Szekspira (w tym drugim przypadku „Wesołymi kumoszkami z Windsoru”).
Napisał 28 oper i „Requiem”, o którym inny wielki kompozytor, Ryszard Wagner, powiedział podobno: „Najlepiej byłoby nie mówić nic”. Kościół zaś uznał dzieło za „zbyt teatralne” i przez wiele lat nie wolno było wystawiać go w świątyniach z powodu dużych podobieństw do opery. Wagner i Verdi nie lubili się zresztą, będąc przedstawicielami dwóch całkowicie różnych szkół w muzyce. Nigdy się nie spotkali, a Verdi zwykł mawiać, że Wagner „próbuje latać tam, gdzie rozsądna osoba szłaby z lepszym rezultatem”, co jednak nie przeszkodziło mu po jego śmierci uderzyć w lament: „Smutne, smutne, smutne... to nazwisko wywarło największy wpływ na historię sztuki”. Sędziwy Giuseppe Fortunino Francesco Verdi zdążył jeszcze zobaczyć nowe stulecie i zmarł w Mediolanie 27 stycznia 1901 roku, w rezultacie wylewu krwi do mózgu. Jego pogrzeb przerodził się w wielką publiczną manifestację. Na wystawienie uznanej za najlepszą spośród 28 oper Verdiego, „La Traviatę” Filharmonia Sudecka i Wielokulturowy Park „Stara Kopalnia” zapraszają w dniach 24, 25, 26 września 2010.

 

źródło: regionalnatv.pl



Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: